Dziewczyna o długich, rudych włosach i cerze w kolorze kości
słoniowej weszła na polanę i rozejrzała się z cichym westchnieniem. Jak zwykle nigdzie nie dostrzegła żywej
duszy, nawet leśne zwierzątka zaczęły omijać to miejsce. Raz na jakiś czas może
ktoś się tu pojawił, jednak… Co z tego? I tak siedzieli cicho, lub prowadzili
sztuczne rozmowy, aby tylko… To miejsce nie było już takie jak kiedyś…
Mrucząc pod nosem jakąś piosenkę wyciągnęła z torby zeszyt oprawiony w skórę,
obszytą srebrnymi nićmi. Otworzyła
gdzieś przy końcu, przebiegając tylko wzrokiem po czarnym atramencie, którym
gęsto zapisane były stronnice owego zeszytu, który robił za pamiętnik
rudowłosej. Usiadła po turecku pod
drzewem, wyciągnęła wieczne pióro i przygryzła dolną wargę, jakby zbierając
myśli, po czym przelała wszystko na papier, jakby tylko w ten sposób była w
stanie dać upust emocją.
Drogi pamiętniku,
tak dawno już tu nie pisałam. Tak dawno nie trzymałam pióra w ręce, nie czułam
potrzeby wylania swoich myśli na kartki. Nie potrzebowałam tego, miałam Tu
wszystko, co mogło mi zapewnić spokój ducha, ludzi, z którymi mogłam
porozmawiać. Zawsze mogłam się zwierzyć, idąc tu już w lesie słyszałam gwar
dochodzący z polany… A teraz? Pustka. Cisza wypełnia mnie od środka i nie chce
wyjść… Lub może raczej odwrotnie. Jest wszędzie i chce wejść do mojego ciała.
Nie widzę potrzeby przychodzenia tu, przecież już nikt tu na mnie nie czeka, a
jednak… Coś przyciąga mnie do tego miejsca, niewidzialna nić, która związała
mnie z tymi drzewami, tym wodospadem, polaną, lasem. Nigdy czegoś takiego nie
czułam, nie wiedziałam jak to jest nie potrafić żyć bez jakiegoś azylu… Oazy
spokoju, szczęścia. Teraz jednak, gdy patrzę na ten gasnący krąg drzew,
umierającą trawę, przejmujące zimno. Razem z odejściem wiosny, i moje kochane
Stado zaczęło się oddalać. Rozbiegło się po świecie, w poszukiwaniu własnego
miejsca na Ziemi, a moje jest tu. Nawet jeśli zostanę tu sama jedna, wiem, że
go nie opuszczę. Nie umiałabym, choć tak wiele razy poddawałam się próbie. Znalazłam
tu to, czego szukałam przez całe życie. Przyjaźń. Miłość. Rodzinę. Kochany kąt,
który mam nadzieję nigdy mnie nie opuści… Ale… Gdy teraz rozglądam się w
poszukiwaniu tego, co przecież już mam, odkryłam, zdobyłam. Tego nie ma.
Zniknęło, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Gdzie oni są? Wiem, że nie jestem
święta, nigdy nie byłam, ale… Jakim prawem zostaje mi powoli odbierane to co
najcenniejsze? Dlaczego nie dane mi jest oglądać Jego uśmiechu, gdy chociaż
przez chwilę dane mi jest go zobaczyć. Tak bardzo się boję… Z każdym dniem, z
każdą chwilą mam nadzieję, że to wróci. Głupie zaloty, beztroska… Co się
zmieniło? Ja? Oni? Nic? Nie wiem… Pragnę ich szczęścia. Jeśli naprawdę są
szczęśliwi gdzieś tam, daleko od terenów Stada, dobrze. Niech idą, niech
uciekają ile sił w łapach, ile powietrza w płucach. Jakby ich samo piekło z
niebem goniło. Przecież niczego więcej nie chcę… Ta bezinteresowna część mnie… Ta głupia
altruistka pragnie, by żyło im się jak najlepiej. Tylko… Czy warto? Dlaczego tak trudno mi pojąć, że
widocznie oni już nie potrzebują kochającej rodziny, samotnicy… Zaczynam
wierzyć, że jestem tylko głupią egoistką, myślącą tylko o sobie. Bo jak inaczej
mogłabym to wytłumaczyć? Wiem, że beze mnie było by Mu lepiej, a i tak nie
jestem w stanie go zostawić, choć próbowałam. Robię z siebie pośmiewisko przed
całym Stadem, udając kogoś kim nie jestem. Głupią, nawiną nimfomankę… Po co???
Żeby zwrócić na siebie uwagę? Błazeństwem przyciągnąć ich tu na powrót? Bo jest
rozrywka, zabawa… Na siłę robię wszystko by ich tu zakotwiczyć. Pragnę być
matką jego dzieci, związać się z nim do końca świata, ale… On wcale nie musi
tego chcieć, a moje wygłupy i robienie z siebie idiotki tylko pewnie pogłębiają
Go w niechęci do mnie. Przyjaciele też w końcu odwrócą się od takiej szajbuski,
bo każdy ma już dość takiego zachowania. Jak mam im wytłumaczyć, że wcale nie
chcę taka być? Ale życie nauczyło mnie, że tak trudno jest znaleźć mi
znajomych, że gdy już ich mam, robię wszystko by ich zatrzymać… A oni i tak
odchodzą. Może nie ze względu na mnie, ale… Ja nie potrafię tego pojąć,
zrozumieć. CZEMU NIE UMIEM ŻYĆ???
To jest złe, nie wiem już jak mam wyrazić swoją frustrację tym, co się tutaj
dzieje. Chcę wrócić do domu, ale mój dom jest tu. Chcę żeby ktoś mnie
przytulił, ale ich nie ma, a jeśli są…. Chcę… Chcę… Chcę… Chcę… A czego oni
chcą? Czemu ich o to nie spytam? Bo nie umiem, bo ich już i tak nie ma! Parę
miesięcy temu znalazłam miejsce idealne, nie zdając sobie sprawy z tego, że już
umiera. A teraz co? Reaktywuje się? Odradza? Nie wiem. Już nic nie wiem, a tak
bardzo nienawidzę żyć w niewiedzy…
Ale może ja już nie żyję? Chaos. Myśli kotłują się w mojej głowie jak bałagan…
Nie wiem od czego zacząć, jak zamienić uczucia w słowa. Gniew. Frustracja.
Złość. Żal. Tęsknota. Za dużo!!!
Nie daję rady, umieram psychicznie, choć ciało w formie… Czuję, jak coś we mnie
pęka i wiem, że jak już ten dzban się stłucze, to wszystko się wyleje. I wiem,
że wtedy ich zranię.. Zranię tych, których kocham…
Głosy w mojej głowie,
zwłoki leżą w rowie.
Duchy szeptają,
zjawy mi na nerwach grają.
Koniec, koniec tego święta!
Brama do miasta już dawno zamknięta.
Koniec, koniec tej hulanki!
Niechaj dzieci wyjdą na domków ganki.
Przyjdę, wypatroszę a krew ulicami spłynie…
Nie ma życia w tej melinie!
Głosy krzyczą, trzewia rwą…
Kto uratuje biedną dusze mą?
Krzyknęła cicho i zamknęła pamiętnik. Dyszała urywanym oddechem,
rozglądając się w popłochu. Co się z nią
dzieje? Nie wiedziała. Policzyła w głowie do dziesięciu, po czym zniknęła w
cieniu drzewa.