wtorek, 20 listopada 2012

Kartka z pamiętnika Apayan...



Dziewczyna o długich, rudych włosach i cerze w kolorze kości słoniowej weszła na polanę i rozejrzała się z cichym westchnieniem.  Jak zwykle nigdzie nie dostrzegła żywej duszy, nawet leśne zwierzątka zaczęły omijać to miejsce. Raz na jakiś czas może ktoś się tu pojawił, jednak… Co z tego? I tak siedzieli cicho, lub prowadzili sztuczne rozmowy, aby tylko… To miejsce nie było już takie jak kiedyś…
Mrucząc pod nosem jakąś piosenkę wyciągnęła z torby zeszyt oprawiony w skórę, obszytą srebrnymi nićmi.  Otworzyła gdzieś przy końcu, przebiegając tylko wzrokiem po czarnym atramencie, którym gęsto zapisane były stronnice owego zeszytu, który robił za pamiętnik rudowłosej.  Usiadła po turecku pod drzewem, wyciągnęła wieczne pióro i przygryzła dolną wargę, jakby zbierając myśli, po czym przelała wszystko na papier, jakby tylko w ten sposób była w stanie dać upust emocją.

Drogi pamiętniku,
tak dawno już tu nie pisałam. Tak dawno nie trzymałam pióra w ręce, nie czułam potrzeby wylania swoich myśli na kartki. Nie potrzebowałam tego, miałam Tu wszystko, co mogło mi zapewnić spokój ducha, ludzi, z którymi mogłam porozmawiać. Zawsze mogłam się zwierzyć, idąc tu już w lesie słyszałam gwar dochodzący z polany… A teraz? Pustka. Cisza wypełnia mnie od środka i nie chce wyjść… Lub może raczej odwrotnie. Jest wszędzie i chce wejść do mojego ciała. Nie widzę potrzeby przychodzenia tu, przecież już nikt tu na mnie nie czeka, a jednak… Coś przyciąga mnie do tego miejsca, niewidzialna nić, która związała mnie z tymi drzewami, tym wodospadem, polaną, lasem. Nigdy czegoś takiego nie czułam, nie wiedziałam jak to jest nie potrafić żyć bez jakiegoś azylu… Oazy spokoju, szczęścia. Teraz jednak, gdy patrzę na ten gasnący krąg drzew, umierającą trawę, przejmujące zimno. Razem z odejściem wiosny, i moje kochane Stado zaczęło się oddalać. Rozbiegło się po świecie, w poszukiwaniu własnego miejsca na Ziemi, a moje jest tu. Nawet jeśli zostanę tu sama jedna, wiem, że go nie opuszczę. Nie umiałabym, choć tak wiele razy poddawałam się próbie. Znalazłam tu to, czego szukałam przez całe życie. Przyjaźń. Miłość. Rodzinę. Kochany kąt, który mam nadzieję nigdy mnie nie opuści… Ale… Gdy teraz rozglądam się w poszukiwaniu tego, co przecież już mam, odkryłam, zdobyłam. Tego nie ma. Zniknęło, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Gdzie oni są? Wiem, że nie jestem święta, nigdy nie byłam, ale… Jakim prawem zostaje mi powoli odbierane to co najcenniejsze? Dlaczego nie dane mi jest oglądać Jego uśmiechu, gdy chociaż przez chwilę dane mi jest go zobaczyć. Tak bardzo się boję… Z każdym dniem, z każdą chwilą mam nadzieję, że to wróci. Głupie zaloty, beztroska… Co się zmieniło? Ja? Oni? Nic? Nie wiem… Pragnę ich szczęścia. Jeśli naprawdę są szczęśliwi gdzieś tam, daleko od terenów Stada, dobrze. Niech idą, niech uciekają ile sił w łapach, ile powietrza w płucach. Jakby ich samo piekło z niebem goniło. Przecież niczego więcej nie chcę…  Ta bezinteresowna część mnie… Ta głupia altruistka pragnie, by żyło im się jak najlepiej. Tylko…  Czy warto? Dlaczego tak trudno mi pojąć, że widocznie oni już nie potrzebują kochającej rodziny, samotnicy… Zaczynam wierzyć, że jestem tylko głupią egoistką, myślącą tylko o sobie. Bo jak inaczej mogłabym to wytłumaczyć? Wiem, że beze mnie było by Mu lepiej, a i tak nie jestem w stanie go zostawić, choć próbowałam. Robię z siebie pośmiewisko przed całym Stadem, udając kogoś kim nie jestem. Głupią, nawiną nimfomankę… Po co??? Żeby zwrócić na siebie uwagę? Błazeństwem przyciągnąć ich tu na powrót? Bo jest rozrywka, zabawa… Na siłę robię wszystko by ich tu zakotwiczyć. Pragnę być matką jego dzieci, związać się z nim do końca świata, ale… On wcale nie musi tego chcieć, a moje wygłupy i robienie z siebie idiotki tylko pewnie pogłębiają Go w niechęci do mnie. Przyjaciele też w końcu odwrócą się od takiej szajbuski, bo każdy ma już dość takiego zachowania. Jak mam im wytłumaczyć, że wcale nie chcę taka być? Ale życie nauczyło mnie, że tak trudno jest znaleźć mi znajomych, że gdy już ich mam, robię wszystko by ich zatrzymać… A oni i tak odchodzą. Może nie ze względu na mnie, ale… Ja nie potrafię tego pojąć, zrozumieć. CZEMU NIE UMIEM ŻYĆ???
To jest złe, nie wiem już jak mam wyrazić swoją frustrację tym, co się tutaj dzieje. Chcę wrócić do domu, ale mój dom jest tu. Chcę żeby ktoś mnie przytulił, ale ich nie ma, a jeśli są…. Chcę… Chcę… Chcę… Chcę… A czego oni chcą? Czemu ich o to nie spytam? Bo nie umiem, bo ich już i tak nie ma! Parę miesięcy temu znalazłam miejsce idealne, nie zdając sobie sprawy z tego, że już umiera. A teraz co? Reaktywuje się? Odradza? Nie wiem. Już nic nie wiem, a tak bardzo nienawidzę żyć w niewiedzy…
Ale może ja już nie żyję? Chaos. Myśli kotłują się w mojej głowie jak bałagan… Nie wiem od czego zacząć, jak zamienić uczucia w słowa. Gniew. Frustracja. Złość. Żal. Tęsknota. Za dużo!!!
Nie daję rady, umieram psychicznie, choć ciało w formie… Czuję, jak coś we mnie pęka i wiem, że jak już ten dzban się stłucze, to wszystko się wyleje. I wiem, że wtedy ich zranię.. Zranię tych, których kocham… 

Głosy w mojej głowie,
 zwłoki leżą w rowie.
Duchy szeptają,
 zjawy mi na nerwach grają.
Koniec, koniec tego święta!
Brama do miasta już dawno zamknięta.
Koniec, koniec tej hulanki!
Niechaj dzieci wyjdą na domków ganki.
Przyjdę, wypatroszę a krew ulicami spłynie…
Nie ma życia w tej melinie!
Głosy krzyczą, trzewia rwą…
Kto uratuje biedną dusze mą?

Krzyknęła cicho i zamknęła pamiętnik. Dyszała urywanym oddechem, rozglądając się w popłochu.  Co się z nią dzieje? Nie wiedziała. Policzyła w głowie do dziesięciu, po czym zniknęła w cieniu drzewa.

1 komentarz:

  1. *łamie wszystkie kredki, pióra, ołówki, pisaki i idzie cierpieć na chorobę sierocą* ZA ŁADNIE PISZESZ.. T^T

    OdpowiedzUsuń